Recenzja płyty "Na zawsze punk"
Dodane przez bunt :: 04 czerwca 2010 - 21:29:57
Stało się. W tym roku stuknęło mi 20 lat, od czasu, gdy ściągałem na maturze. Z tejże okazji padł pomysł na zorganizowanie rocznicowego spotkania, do którego podszedłem z entuzjazmem, by po chwili nieco wątpić, czy się uda. A bo to ludzie się rozjechali, spoważnieli pewnie ponad normę i nie wiadomo, czy długa nasiadówa w takim gronie, nawet przy pomocy procentów, wypali. Obawy okazały się na wyrost. Było super i fajnie było zobaczyć jak znajomym ludziskom pozmieniały się nieco facjaty, ale nie charakter. Postrzeleńcy zostali postrzeleńcami, kawalarze kawalarzami itd., itp. Niech ten krótki wtręt będzie odpowiedzią na pytanie, czy warto sięgać po wspominkowe albumy, których ostatnio na niezależnym rynku pojawiło się całe mnóstwo. Bo warto, czego dowiodły recenzowane już na Zacierze albumy „Zakazane piosenki” Strachów na Lachy, gdzie zespół w nowatorski sposób podszedł do punkowych standardów sprzed lat czy „90-96” Schizmy, która odkurzyła swoje wcześniejsze kawałki. Do tego grona dołączył na dniach nowy Uliczny Opryszek z nowym krążkiem „Na zawsze punk”. Z kolei ten zespół sięgnął do 20 utworów raczej mniej znanych zadziornych kapel i zrobił je na nowo, ale z szacunkiem do oryginałów. Wyszło rewelacyjnie, dzięki czemu leje się miód na serca tych, dla których hasło „Punx not dead” to nie pusty slogan, ale pomysł na życie według młodzieńczych ideałów. Z buńczucznym nastawieniem do chorej rzeczywistości, niezgodą na zawłaszczenie przez szeroko pojęty system i szacunkiem dla poszanowania wolności każdej jednostki.
Płyta „Na zawsze punk” w zamierzeniu twórców jest hołdem dla starych kapel, festiwali w Jarocinie i załóg z wielu polskich miast. Zespół sięgnął po nagrania z lat 1978-1997 i to w większości niedostępnych dla zwykłego zjadacza chleba, bo nie wydanych na oficjalnej płycie, a znanych jedynie z szumiących do bólu kaset nagrywanych na koncertach za pomocą magnetofonów wystawianych przez pojedyncze osoby nad lasem rąk bawiącej się reszty. Z jakim szacunkiem Uliczny Opryszek podszedł do pierwowzorów świadczy chociażby fakt, że każda nowa wersja jest poprzedzona kilkusekundowym oryginalnym wykonaniem czy zapowiedzią z występu. Chwalebna jest również dołączona do wydawnictwa, a zrobiona z pietyzmem książeczka, która przypomina w kilku słowach kapele będące tymi najważniejszymi bohaterami tego wydawnictwa. „Wszystkie te piosenki to nasz powrót do starych dobrych czasów punkowej młodości. To nasza fascynacja polskim punk rockiem, która narodziła się wiele lat temu i trwa w nas do dziś. Utwory jakie wybraliśmy, mimo swych lat nie straciły na aktualności. Bo przecież punk wciąż jest żywy, tak jak świat, który go stworzył” – tak Uliczny Opryszek we wspomnianej książeczce opisuje, skąd wziął się pomysł na płytę. Jak chwalebną robotę wykonał zespół, świadczy już tylko jeden utwór. Zamykający wspominkową część albumu kawałek legendarnej formacji Walek Dzedzej Punk Band, która zgodnie jest uważana za pierwszy punkowy zespół w polskiej rzeczywistości. Trzeba było mieć odwagę wielkości byczych jaj, by w 1978 roku nihilistycznie zaśpiewać „Nie jestem mały, nie jestem mądry, nie jestem głupi, nie jestem w ZMS-ie, nie jestem w KOR-ze, nie jestem w partii, nie jestem kurwa niczym”. Walek, który dla młodszej generacji punkowej braci był niczym statek-widmo, o którym się opowiada, ale którego nikt nie widział, zmarł w 2006 roku i nie mógłby marzyć o lepszym hołdzie dla jego postaci. Utwory tak znanych formacji jak Post Regiment czy Ramzes & The Hooligans uzupełniają kawałki tych zapomnianych jak chociażby Mamusiu Ratuj czy Gruba Berta. Rozstrzał na 20 kapel daje zajebisty efekt, bo słuchacz dostał do ręki prawdziwy przegląd przez tematykę podejmowaną w punkowej twórczości. Od zjadliwej ironii w wykonaniu Detonatora BN wobec siermiężności codziennego dnia („Wszystko wokoło jest dziś piękne, miasta, fabryki, cały kraj. Rosną wokoło piękne domy, sklepy pękają w szwach. Ktoś ogłasza w polskim radiu, mamy dziś w kraju boski raj”), przez pokoleniowe hymny jak Nocnych Szczurów śpiewających o potrzebie zjednoczenia środowiska („Bądźmy zawsze wszyscy razem, tak jak teraz tu stoimy. Niechaj zabrzmi teraz chór. Mych przyjaciół wielki mur. Bądźmy razem!) po punk rozumiany od tej zabawowej strony jak w przypadku grupy Borygo („Kiedy budzę rano się, oi!, oi!. Myślę, że nie będzie źle, oi!, oi! Ty masz grosik, ja mam dwa, oi!, oi! Kumpel też coś w kieszeni ma…). Całość doskonale uzupełnia pięć bonusowych kawałków samego Ulicznego Opryszka. Jeden dedykowany brunatnemu gównu zatytułowany wprost „Zapierdol faszystowskich morderców”, drugi „Praca” – kapitalistycznym świniom-wyzyskiwaczom, trzeci „Butapren” – tym punkowcom, którzy swoją ideologię zamienili na rozmóżdżanie mózgu, czwarty „Do szeregu chuju” – wojskowym, no i piąty – ten najważniejszy, na melodię przeboju z lat 80. ubiegłego stulecia „Forever Young” – „Na zawsze punk” prawdziwym niepokornym. Tym, którzy stracili włosy i irokeza już nie zapuszczą, ale nie stracili tego co najważniejsze, czyli wiary w niezależne myślenie. I siedzą zatrudnieni w jakiejś korporacji, ale zdają sobie sprawę, że to życiowa konieczność i są w stanie naszczać szefowi do kawy, a nie lizać go po dupie. Albo zmieniają pieluchy dzieciakowi, co kiedyś uważali za szczyt znienawidzonego mieszczaństwa, ale wiedzą, że od tego się nie ucieknie, za to ważne jest, by maluchowi wpajać, że srać na życie trzeba z sensem. „Na zawsze punk, taki chcę być, na zawsze punk. Jeśli myślisz, że to tylko słowa, to odejdź stąd” – śpiewa Uliczny Opryszek. Ja zostaję, nie tylko ze względu na wspomnienia.